Menu
1 / 0
Aktualności /

Mariusz Woźniak: trener musi umieć przyznawać się do błędów przed zawodnikami i wyciągać z tego wnioski na kolejne lata

Mariusz Woźniak: trener musi umieć przyznawać się do błędów przed zawodnikami i wyciągać z tego wnioski na kolejne lata

Przed kilkoma tygodniami zarząd Polskiego Związku Lekkiej Atletyki zaaprobował propozycje komisji konkursowej i wybrał nowych trenerów głównych bloków konkurencji. – W trenerskim życiu nauczyłem się tego, że szkoleniowiec musi mieć zdolność do rozmowy o popełnionych błędach ze swoimi zawodnikami, co nie zwalnia z odpowiedzialności także zawodnika do analizy własnych błędów – podkreśla Mariusz Woźniak, który został wybrany do pełnienia funkcji szefa obszaru wytrzymałości.

Urodzony w 1988 Mariusz Woźniak przez ostatnie lata pracował z sukcesami w Norwegii, gdzie pełnił funkcję trenera klubowego oraz współpracował z reprezentacją na międzynarodowych imprezach mistrzowskich w młodszych kategoriach wiekowych. W połowie maja powierzono mu rolę nowego trenera głównego bloku wytrzymałości w polskiej lekkiej atletyce.

W ostatnich tygodniach jesteś chyba najbardziej tajemniczą postacią, jaka pojawiła się w minionych latach w polskiej lekkiej atletyce. Czujesz to, bo ilość pytań, kim jesteś naprawdę imponuje.

Z pewnością, dużo ludzi zastanawia się, kim jestem i jakim jestem człowiekiem. To naturalne. Myślę, że jestem jednym z was. Będziemy mieli czas na wzajemne poznanie. Jestem bardzo otwartą osobą.

Ten – użyję tego słowa celowo – wir wokół Ciebie jest duży. Widzę już uśmiech na Twojej twarzy, bo byłeś przed laty zawodnikiem klubu Wir Łopuszno.

Czas szybko leci, a do tego klubu tak naprawdę trafiłem dość przypadkowo. Grałem w piłkę nożną i jeśli chodzi o lekkoatletykę musiałem się nawrócić. Gra sprawiała mi naprawdę frajdę. Dużo fajnych emocji. Później przez przypadek pojechałem na szkolne zawody, byłem trzeci w powiecie. Gdzieś poczułem, że to mi zasmakowało. Byłem sam i cała odpowiedzialność spoczywała tylko na mnie. Jeden z trenerów zwrócił na mnie uwagę. Kończyłem wtedy gimnazjum, a on zapytał, gdzie wybieram się do liceum. Tak się potoczyło, że wylądowałem w Łopusznie. Spędziłem tam trzy lata, trenując ze śp. Józefem Chudym oraz jego małżonką. Dziś też mieszkam w Łopusznie, więc czasem ją odwiedzam. W liceum poznałem swoją obecną żonę.

Czy ona też uprawiała sport?

Nie. I może to i lepiej. Co za dużo to nie zdrowo. Jest dla mnie buforem, bo czasem trzeba odpocząć od pewnych spraw.

Dobrze rozumie specyfikę sportu? Trener to taki zawodów, obszar, który wymaga bardzo wielu wyrzeczeń, jeśli chodzi o przestrzeń rodzinną.

Gdyby tego nie rozumiała, to pewnie nie byliśmy tyle czasu razem. Gdyby nie ona – mnie tutaj by nie było. Jej wyrozumiałość i wsparcie oraz to, że pod moją nieobecność dba o dzieciaki, są niezastąpione. Dzięki temu mogę realizować się jako trener.

Twoja droga do kariery trenerskiej wywiodła Cię z Łopuszna do Szczecina. Tam się uczyłeś i spotkałeś jednego z bardziej cenionych w środowisku szkoleniowym trenera, czyli Tomasza Lewandowskiego. To był dobry czas dla Ciebie?

To było zupełnie inne doświadczenie, po tych trzech latach w Łopusznie. Jestem wdzięczny za ten czas spędzony w Szczecinie. On otworzył mi szerszą perspektywę. W Łopusznie podejście treningowe było zupełnie inne. Było skupione na bieganiu, osiąganiu wyników, progresji treningowych. W Szczecinie spotkałem się z dużo szerszym spojrzeniem, aspektami wpływającymi na rozwój zawodnika i jego wynik sportowy. Trudnością było natomiast to, że skupiłem się bardzo na studiowaniu. To pochłaniało wiele zasobów energetycznych. Zgłębiałem wiedzę z biomechaniki, anatomii, fizjologii. Rzeczy, które wiedziałem, że będą mi bardzo potrzebne w przyszłości. Już wtedy wiedziałem, że chciałbym zostać w tym sporcie. Przedłużyć życie w sporcie jako trener. Mając wówczas możliwość trenowania z Marcinem Lewandowskim i współpracy z Tomkiem zobaczyłem, że trenowanie to nie tylko kartka i realizowanie planów. To duży zakres zrozumienia budowy ciała człowieka. Zaangażowałem się w ten obszar i nie pobiegałem już dużych wyników. Uzyskałem 1:52 na 800 metrów, ale już wtedy wiedziałem, że skupiam się bardziej na tym, co w przyszłości. Bieganie pozostało pasją, czymś, co pozwalało się zresetować. Po skończeniu nauki wyjechałem do Norwegii.

Jak to się stało, że obrałeś właśnie ten kierunek?

Przyczynił się do tego mój serdeczny przyjaciel Adrian Litwic. Trafiłem do Oslo. Muszę powiedzieć, że udało mi się jeszcze wystartować na stadionie Bislett. Biegłem w mocnej stawce, na 800 metrów.

Przyznasz się do wyniku?

Pewnie, to było mega przeżycie. Najszybsze otwarcie w moim życiu. Było nas ośmiu, kiedy spojrzałem na zegar po 400 metrach zobaczyłem 51 sekund, po 600 było chyba 1:24. Skończyłem na poziomie 2:01. Dobiegłem, ale w pamięci utkwił mi aplauz norweskich kibiców. Taką mają mentalność, że dopingują i wspierają wszystkich. Nie tylko czołówkę. Dla mnie ten start był też wyjątkowy, bo mogłem biegać na stadionie, który był świadkiem przeszło 50. rekordów świata.

Czy w Norwegii od razu zająłeś się pracą trenerską?

Nie. Przez rok pracowałem w innych obszarach, poza sportem. I po tym roku zacząłem czuć, że czegoś mi brakuje. Poszukałem wtedy w Internecie klubów lekkoatletycznych zlokalizowanych w mojej okolicy. Zgłosiłem się do jednego z nich, przedstawiłem zakres moich kompetencji. Zaprosili mnie na rozmowę. Ona odbywała się w po angielsku, bo wtedy jeszcze tak biegle nie znałem norweskiego. W klubie powiedzieli, że mnie chcą, ale nie mogę liczyć na wynagrodzenie. Odparłem, że nie przyszedłem tutaj dla pieniędzy, że moim wewnętrznym celem było sprawdzenie, czy ja rzeczywiście chcę być trenerem. Za tym stoi przecież ogrom wyzwań. Chciałem zobaczyć czy będę umiał przekazać swoją wiedzę, w taki sposób, aby zawodnicy z niej skorzystali w należytym stopniu.

Przed naszą rozmową spotkaliśmy się w hotelowym westybulu i dyskutowaliśmy o zaufaniu, jakim zawodnik musi obdarzyć trenera. To chyba też jest jedno z tych najtrudniejszych wyzwań, przed jakimi musi stanąć młody szkoleniowiec?

Oczywiście. To mnie bardzo zaskoczyło, gdy trafiłem do pierwszej grupy w Norwegii. Miałem pod opieką dzieciaki w wieku około 15 lat. Wyszedłem z założenia, że po pierwsze nie mogę im zaszkodzić. Jednak przyświecała mi taka myśl, żeby dać im możliwość rozwoju.

Za tym wszystkim stoi ogromna odpowiedzialność.

Zdecydowanie tak, ludzie powierzają Ci nie tylko swoje marzenia, ale też zdrowie. Oni chcą progresji, rozwoju. Efektem, pobocznym, jest wynik sportowy, rekordy życiowe i medale. Natomiast równolegle z tym musi iść ten aspekt zdrowotny, szacunek do niego. Nie można zapominać, że po zakończeniu kariery sportowej, to zdrowie będzie temu człowiekowi bardzo potrzebne. Trzeba o to zadbać już na tym wczesnym etapie przygody ze sportem poprzez zwiększanie objętości, intensywności treningu, ale zgodnie z odpowiedziami organizmu na stosowne bodźce. Musi być dobra gradacja. Trzeba dostosować to do kategorii wiekowej, rozwoju fizycznego, ontogenezy. Jako młody chłopak narzekałem, jak moi nauczyciele mocno cisnęli na tego typu zagadnienia. Dziś jestem im jednak wdzięczny, bo mam możliwość tego spokojnego podejścia do tematu, poszanowania. Musimy przecież pamiętać, że mamy różne okna w rozwoju człowieka. Zmiany hormonalne, które mogą pomóc w naturalnej progresji. Pytanie, czy chcemy na to nałożyć trening, żeby jeszcze to podbić. Moim zdaniem trzeba podchodzić do tego tak – jeśli mamy skok hormonalny, to musimy wykorzystać naturalny potencjał i przygotować do treningu z większym obciążeniem w późniejszym okresie. Trzeba zadbać o aparat ruchu, aby w dorosłej karierze ten zawodnik był w stanie przyjąć trening adekwatny do jego poziomu.

To jest też ta rola trenera, który musi być nie tylko opiekunem od stref stricte szkoleniowych, ale także w gruncie rzeczy psychologiem. Trener Edmund Jaworski, ceniony przed laty szkoleniowiec polskich oszczepników, zwykł powtarzać, że nie każdy musi rzucać oszczepem ponad 80 metrów. To też jest tą trudną rolą trenerskiego rzemiosła, żeby wytłumaczyć zawodnikowi, iż być może nie będzie w stanie pewnych granic przekroczyć.

Chodzi po prostu o zwykłą ludzką szczerość. Pamiętam, że po pewnym czasie pracy w Oslo jedna z moich zawodniczek zdobyła medal na mistrzostwach halowych. Czułem się wtedy tak, jakby sam ten medal wybiegał. Natomiast im dłużej byłem trenerem, tym nabierałem większego spokoju, dystansu, respektu i szacunku. W sporcie nie zawsze wszystko składa się ku temu, żeby zdobywać te medale. Naprawdę ważne jest to, aby poznać własne ograniczenia. I ograniczenia zawodnika. My wszyscy się angażujemy, przez ostatnie lata poświęcałem kilka tysięcy godzin rocznie na rzecz moich zawodników. Zawsze jesienią spotykaliśmy się, wspólnie z ich rodzicami i to niezależnie od wieku zawodnika, żeby podsumować obecny sezon, wyciągnąć wnioski i pamiętać o tym co zbudowało wynik sportowy ale również co zahamowało rozwój. Moja żona jest fizjoterapeutką…

Czyli jednak trochę rozumie ten sportowy świat!

No tak! Ona czasem musi mnie wręcz hamować, gdy się rozpędzam z planowaniem. Często przypomina mi, żebym dał zawodnikom oswoić się z nowymi bodźcami, wynikami. Zwraca uwagę na sztywności mięśni, sugeruje nawet zmiany objętości treningu. To nieocenione uwagi. Dzięki niej zwróciłem też uwagę na takie drugie życie tych moich podopiecznych. Przecież czasem gorsza postawa na treningu, może wynikać na przykład z jakichś problemów w szkole. Tutaj też trzeba podkreślić, jak ważna jest regeneracja. Bez niej nie dojdzie do adaptacji, a bez tego z kolei nie będzie progresji. Trzeba pracować tak aby, jak najlepszy efekt sportowy uzyskać na bazie jak najmniejszych bodźców. To czysta fizjologia.

Twoi zawodnicy zdobyli wiele medali, jeśli chodzi o norweskie podwórko lekkoatletyczne. To widać nie wystarczyło i nowym bodźcem dla Ciebie jest to, że zdecydowałeś się stanąć do rywalizacji w konkursie na trenera głównego bloku wytrzymałości w Polskim Związku Lekkiej Atletyki. Jaka jest teraz Twoja motywacja, do tego nowego obszaru i zadań, jakie przed Tobą stoją?

Podchodzę do tego ze spokojem. Przede wszystkim jest to bardzo duży zaszczyt, szczególnie, że zostałem wybrany w konkursie naprawdę z grona znakomitych fachowców. Moją rolą będzie sprawdzanie statusu i wysłuchanie zawodników oraz trenerów pod względem jak idzie realizacja zadań. Zadań, które tak naprawdę oni sami sobie stawiają. Oni wyznaczają cele. Natomiast we mnie w tej chwili jest spokój. W Norwegii musiałem ograniczyć grupę, zdecydowałem się pójść w jakość. Teraz mam 2-3 zawodników, w tym dziewczynę, która biega na poziomie nieco ponad 2 minut na 800 metrów. To są moi wychowankowie współpracujący ze mną od wieku 12-13 latków

Widzisz gdzieś taką przestrzeń na wymianę poglądów, doświadczeń ze środowiskiem trenerskim z innych zakątków Europy, niekoniecznie Skandynawii?

Norwegia zbudowała system, w którym konsekwentnie pracuje. Oczywiście nie unikają błędów. To naturalne. Bez błędów nie ma rozwoju. Chcę kontynuować te dobre relacje i współpracę, które mam w Norwegii. Znam dobrze wielu trenerów też z innych regionów Europy. Nawiązuję nowe relacje z moimi odpowiednikami. Uważam, że to ważne, aby zrozumieć też ich myśl szkoleniową, by rozważyć możliwą adaptację we własnym programie szkoleniowym w celu uzyskiwania progresji. Chodzi też o warunki, w jakich pracują. Determinantą końcowego wyniku są i warunki ekonomiczne i środowiskowe, potencjał wyjściowy zawodnika połączony z profesjonalizmem trenera. W Norwegii związek zaczyna pomagać dopiero na poziomie mistrzowskim. Najpierw trzeba spełnić wymagające kryteria, które są jasne i klarowne. Wtedy dostajesz wsparcie, ale później każdy jest z tego rozliczany. Wykładane są karty na stół. Jeśli cel wynikowy został zrealizowany, wsparcie w szkoleniu jest ponawiane, co roku mamy nowe rozdanie. Nie każde jest dobre, ale trzeba to zaakceptować i robić swoje. Szukanie usprawiedliwień i wymówek nie pomaga nam w osiągnięciu zamierzonego celu. Moja zawodniczka zapytana podczas wywiadu po biegu na 2:00.45 w Bydgoszczy, powiedziała, że najważniejsze to by trenować systematycznie i regenerować się po treningu. Dodam od siebie, że prawidłowe programowanie procesu treningowego z gradacją obciążeń dostosowaną do wieku i fazy rozwoju zawodnika to wszystko ma mieć swoje określone miejsce w czasie. Ograniczamy przypadkowość bądź przedwczesne zakończenie przygody ze sportem poprzez wypalenie mentalne, kontuzje. Nieodpowiednie dysponowanie w czasie obciążeniem, zwiększa ryzyko nie uzyskania odpowiedzi na pytanie „jaki jest mój potencjał maksymalny w danej konkurencji”.

A jak wygląda kwestia zawodu trenera w Norwegii?

Dla większości z nich pasja. Ja miałem to szczęście, że przez kilka lat mieszkania w Oslo utrzymywałem się z bycia trenerem. Pracowałem normalnie na etacie w klubie. Ostatnie dwa lata w Norwegii byłem profesjonalnym szkoleniowcem, ale nie zawodowym. Utrzymywałem się z pracy w szkole. W tych dwóch latach moja zawodniczka uzyskała największą progresję w biegu na 800 metrów. Pobiła też rekord Norwegii na 600 metrów czasem 1:26.53. Po tych wszystkich sukcesach doszedłem do wniosku, że za nimi stoi też mniejsza presja na końcowy wynik. Podchodziliśmy do sportu z większym balansem. Skupiamy się na realizacji w jak najlepszej jakości zadań dnia codziennego. Pojechaliśmy też na mniejszą ilość zgrupowań z racji ograniczeń ekonomicznych. Ta totalna stabilizacja polegająca na zbalansowanym życiu, pomaga w trudnych momentach. Mieliśmy większy wpływ na regeneracje. Dawało to większy komfort w realizowaniu zadań treningowych. Uniknęliśmy chorób, ale to efekt dziesięcioletniego budowania zawodnika.

Ciebie, jako trenera także.

Oczywiście. Bardzo dużo się nauczyłem przez ten czas. Zawsze podkreślam, że przede wszystkim trzeba wymagać od siebie. Nauczyłem się jeden pięknej rzeczy, chociaż na początku czułem się z nią nieswojo – warto przyznać się do błędów przed samym sobą i zawodnikiem. Wtedy Twój podopieczny naprawdę widzi, że jesteś człowiekiem i widzi, że sam może popełniać błędy. Oczywiście z każdego błędu wyciągamy wnioski, by za rok już ich nie popełniać. Tak jak wspominałeś, że trener musi być swoistym psychologiem. Trzeba zadbać o ten komfort zawodnika. Po to, żeby miał spokój i mógł realizować stawiane przed nim zadania. Nie można doprowadzić jednak do takiego przepalenia startowego, przegrzania układu nerwowego. Wtedy zawodnik nie jest w stanie podjąć żadnej decyzji w trakcie biegu. Następstwem tego jest zawód, ciężkie dni i rozmowy. Chciałbym zapobiegać takim sytuacjom. W pewnym momencie zauważyłem istotę tych narzędzi. Od pięciu lat współpracuję z psychologiem sportowym. On daje mi narzędzia, żebym mógłby być lepszym trenerem, jeśli chodzi o komunikację i manifestację moich zachować. To szczególnie ważne, gdy jesteśmy na etapie startowym, bo jego układ nerwowy jest bardziej podkręcony. On może różnie reagować, a naszym trenerskim zdaniem jest albo uspokojenie, bądź podniesieniem na duchu. To wszystko jest bardzo indywidualne, bo zawodnik może też zareagować przed startem dość apatycznie.

A jak widzisz rolę trenera już na samych zawodach?  

Kiedyś usłyszałem, że zawodnik powinien biegać sam. Trener nie może ustalać mu taktyki. Wtedy wydawało mi się to dość absurdalne, ale byłem niedoświadczonym szkoleniowcem. Zastanowiłem się jednak nad tym i naturalnym wydało mi się, że to jednak racja. To nie trener, a zawodnik biega. On jest w tym rytmie rywalizacji, a nie trener. On musi podejmować decyzję, względem tego jako rozwija się bieg. Nie może mieć z tyłu głowy jakiś rad trenera, które totalnie nie są zgodne z tym, co właśnie dzieje się na bieżni. Każdy z nas ma zakres obowiązków i wiedzę, które trzeba wykorzystać w odpowiednim momencie. Wiadomo, że mógłbym przedstawić zawodnikowi kilka wariantów, ale nigdy nie mamy pewności, że któryś z nich się sprawdzi. To jest sport. A potem zawodnik przyjdzie i powie: trenerze zrobiłem, co mi kazałeś. Jego pretensje będą wtedy uzasadnione, a jego mental spadnie. Dlatego zawsze wszystkie tego typu plany konsultuję z moimi zawodnikami. Pytam co o nich myślą, jak się na to zapatrują.

Na koniec powiedz, gdzie widzisz się jako trener za 3 lata – to będzie rok 2028, olimpijski. Gdzie widzisz wtedy polską lekkoatletykę wtedy?

Jeśli chodzi o krajową lekkoatletykę, to widzę kilku ciekawych zawodników, z dużym potencjałem. Chciałbym, żeby za 3 lata mogli stanąć na starcie igrzysk w Los Angeles i wykorzystać w sposób maksymalny swój potencjał. Jako trener główny będę zaangażowany w proces szkolenia od strony bardziej monitorującej pracę innych. Natomiast wierzę, że zawodnicy i trenerzy zrobią wszystko, aby ten potencjał w Los Angeles pokazać. To jest moje marzenie. Mam nadzieję, że ich cele są podobne, czyli żeby z dumą stać na starcie najważniejszej imprezy czterolecia i walczyć o finały. Natomiast jeśli chodzi o moje prywatne marzenia to muszę uczciwie powiedzieć – marzę, aby ten mój norweski wychowanek także zawalczył tam o jak najwyższe cele..

Maciej Jałoszyński / foto: Łukasz Szeląg

Powrót do listy

Więcej